Źródło: fotografia własna
Dobry wieczór.
Dzisiaj rocznica wybuchu powstania warszawskiego. Byłam w liceum w klasie o profilu z rozszerzoną historią i WOSem. O ile WOS spoko o tyle historię zawsze miałam z jakimiś zjebami, którzy albo kazali nam tylko wkuwać daty albo karmili nas swoją ideologią. Także ja historii nie znam. Serio. Nie znam dat, wydarzeń, faktów. Nic. To wstyd wielki być Polakiem i nie znać historii. Czasem mi się zdarzają próby uzupełniania wiedzy, ale słabo to wychodzi. Uważam, że do historii trzeba mieć fajnego nauczyciela, który zaciekawi, bo historia jest bardzo ciekawa. Dlatego lubię słuchać mojego dziadka. Ale wracając. Nie wiem czy powstanie było słuszne. Może tak, może nie. Nie interesuję się tym. Interesuje mnie to, że Polak przelał swoją krew po to, aby drugi Polak mógł żyć w wolnej Polsce. I między innymi ze względu na takie rzeczy ja czuję dumę, że jestem Polką. Taką realną, prawdziwą. Wkurwia mnie nasz kraj, wkurwiają mnie Polacy, ale nie chcę stąd wyjeżdżać, tu mi dobrze, tu jest mój kawałek ziemi, którego jeśli będzie trzeba to będę bronić. Nie wiem jak, bo nie mam umiejętności przydatnych na wypadek wojny, ale kraju nie opuszczę. I być może jestem idealistką i marzycielką, ale tak czuję. I czuję bardzo dużo pokory. I wdzięczności za to jak dzisiaj mogę żyć. Mogę mówić co mi się podoba, mogę być orientacji jakiej mi się podoba, JESZCZE jest mała szansa na to, że ktoś mnie pobije na ulicy za to, że jestem Polką, JESZCZE jest mała szansa, że jakiś egzotyczny pan mnie zgwałci. Mogę iść do sklepu, mogę iść do pracy, mogę iść do apteki, mogę iść do przyjaciół, mogę iść na spacer w środku nocy, mogę iść na miting, mogę mieć samochód, a mogę go nie mieć, mogę biegać, mogę wszystko. I nie byłoby tego, gdyby nie waleczni ludzie. I czuję za to ogromną wdzięczność i postawiłam sobie zadanie, żeby tę wdzięczność w sobie pielęgnować co dnia, a nie tylko od święta.
Przechodząc do dnia. Udało mi się trochę pospać. Dosłownie trochę, ale zawsze coś. Dość późno wstałam dlatego poranek był nerwowy. Tyle co wróciłam z psem to zadzwoniła pani z gabinetu terapeutycznego czy mogę podjechać na sesję szybciej, bo coś tam. Mogłam i pojechałam.
To nie była owocna sesja. Zasadniczo to pochwaliłam się tym, że dzisiaj jest 14 dzień odkąd dobrze się odżywiam i nie mam napadów objadania / głodzenia się. A potem zaczęłam wylewać z siebie frustrację ostatnich tygodni. I w sumie na tym polegała sesja. Psycholog była lekko zaskoczona moim stanem. Niestety i przed nią musiałam kłamać, że nie mam myśli samobójczych i o samookaleczeniu, ponieważ zadzwoniłaby po policję, aby zabrali mnie do psychiatryka. Wiem, bo kiedyś mi powiedziała, że taka jest procedura. Więc przemilczałam ten fakt.
Po sesji przespacerowałam się na przystanek autobusowy i trochę dziko się czułam. Wieki nie jechałam komunikacją publiczną, ale cóż. Zawsze to taniej niż Bolt. Autobus się spóźniał przez co myślałam, że odjechał wcześniej i będę musiała czekać kolejne 20 minut, ale nie, było spoko. I nawet biletomat działał co nie zawsze się zdarza!
W domu w sumie niewiele zrobiłam. No chociaż nie, zrobiłam więcej niż przez ostatnie dni. Poporcjowałam sobie mięso. Muszę teraz trochę porobić gulaszy z karkówki, bo mam karkówki prawie cała szufladę. Gulasz z karkówki uwielbiam, więc od jutra będzie grany. Pewnie nie codziennie, ale na pewno będzie często występował. Ledwo usiadłam, a już trzeba było zbierać się na miting dla hazardzistów.
Na mitingu szok. 7 osób. To bardzo dużo, bo to raczkująca grupa dopiero jest. Wszyscy się mega ucieszyli, że przyszłam co mnie trochę zawstydziło, ale było bardzo miłe. Spotkałam też kolegę, którego ostatnio widziałam kilka lat temu. Bardzo się ucieszyłam, gdy go zobaczyłam, bo go lubię. Był też kolega, który popłynął po wielu latach abstynencji. Sam powiedział, że przyszedł tu prosto z kasyna i nie umie się otrząsnąć. Bardzo mi go było szkoda. Przez te kilka lat odkąd jestem we wspólnocie on zawsze był taki pozytywny, gorliwy bardzo w tej duchowości, w tej trzeźwości i to wszystko przepadło. Zobaczyłam dzisiaj totalny wrak człowieka. Dwa razy się wypowiadałam i mam nadzieję, że dałam mu choć odrobinę ciepła i wiary w to, że będzie lepiej. Ogólnie chłopaki [bo byłam jedyna dziewczyna] dali mi bardzo dużo ciepła, wsparcia i takiej trochę opieki. Dobrze mi zrobił ten miting.
Po mitingu miałam iść na tramwaj, ale rzut oka na zegarek i zreflektowałam się, że mam za mało kroków, więc poszłam spacerem na autobus. Kilka zdjęć ze spaceru:

*Źródło: fotografia własna*

*Źródło: fotografia własna*

*Źródło: fotografia własna*

*Źródło: fotografia własna*

*Źródło: fotografia własna*

*Źródło: fotografia własna*
Wysiadłam z autobusu i poszłam do Biedronki na zakupy. Wszystkie produkty, których potrzebowałam tj. jajka, olej, papier toaletowy były w promocji pod warunkiem wzięcia dwóch sztuk. No to wzięłam, bo skoro jest korzystna promocja to nie umiem z niej nie skorzystać. Była też promka na mięso mielone, więc też wzięłam. Zapomniałam o serkach wiejskich. W każdym razie zapłaciłam milion monet, ale mam świadomość, że są to zakupy na dłuższy czas, więc aż tak bardzo się nie denerwuję.
Mam też podsumowanie wydatków za lipiec. Liczę sobie tylko takie wydatki typowo na życie, nie mieszkanie, telefon i tak dalej. Wydałam 656,13 zł. I niestety jest tu dużo bzdurnych wydatków, bo na kebaby wydałam 124 zł i pewnie tyle samo jak nie więcej na słodycze, bo miałam te swoje epizody objadania się katastrofalnego. Dużo, bardzo dużo głupio przepuszczonych pieniędzy. Mam postanowienie, że sierpień taki nie będzie i będę lepiej gospodarować pieniędzmi. I tak nie jest źle, ale może być znacznie, ale to znacznie lepiej. Oby tak było.
I tyle. Dzień w pigułce. Zjadłam dopiero co obiad, bo wcześniej nie byłam głodna, a potem poszłam na miting, więc zaraz też muszę wcisnąć w siebie kolację i mam nadzieję, że uda się pospać. Za chwilę jeszcze idę na spacer z psem, bo jeszcze nie byliśmy, a poza tym trzeba dobić kroki. To był chyba najbardziej aktywny dzień od paru tygodni. Jestem zmęczona.
Do jutra.