Źródło: fotografia własna
Dobry wieczór.
Nie mogłam spać. Ogólnie mam duży zjazd formy znowu. W sensie cały czas jest źle, ale od poniedziałku już totalnie nie mogę się wykopać psychicznie z dna. Poszłam spać jakoś po 1, a już koło 3:30 się obudziłam, więc powiedzieć, że wstałam zmęczona to nic nie powiedzieć.
Jak już wstałam to poszłam z tym moim kudłaczem na spacer, a potem uszykowałam się do biegania. Nie miałam na to ani ochoty ani siły, ale mój zadaniowy mózg uznał, że skoro plan treningowy zakłada dzisiaj bieganie to choćby nie wiem co się działo bieganie musi zostać wykonane. No i tak zrobiłam. Biegło mi się w sumie fajnie, bo był ten fajny vibe pustych ulic co ja zawsze tak wcześnie rano bardzo lubię. Niemniej jednak czułam, że organizm jest bardzo, ale to bardzo zmęczony. Fizycznie jeszcze jak fizycznie, ale psychicznie było mi naprawdę bardzo ciężko i średnio co 50m miałam ochotę stanąć, zamówić sobie Bolta do domu i mieć wszystko w dupie. Niemniej jednak dotrwałam jakimś cudem. W drugiej części trasy potrzebowałam na chwilę przejść do marszu, ale kurde, jest tego tak mało, że jestem w ciężkim szoku.




Chwilę posiedziałam i potrzebowałam się położyć. Nie miałam siły mieć otwartych oczu, coś okropnego. Dobrze, że nastawiłam budzik, bo inaczej zaspałabym na terapię. Na terapii w sumie nie wiem. Z jednej strony ok, bo wywaliłam z siebie coś co mi bardzo ciążyło, ale z drugiej strony psycholog dzisiaj tak mało mówiła, że mam poczucie, że było to totalnie bezcelowe. Jak mam gadać bez feedbacku to równie dobrze mogę mówić do psa i przynajmniej nie będę musiała się nigdzie tłuc. Mam nadzieję, że to dlatego, że się de facto jeszcze poznajemy, bo ona dalej robi masakrycznie dużo notatek, ale jeśli sytuacja będzie miała miejsce na kolejnej terapii również to na pewno ją poproszę o większą werbalizację myśli, bo ocipieję jeśli nadal będzie mi pozwalać na monologi. Totalnie.
Wróciłam do domu wyczerpana. Tak całościowo, nie tylko fizycznie. Przechodzę bardzo trudny czas i brak współpracy ze strony psychiki bardzo mnie wkurwia. Robi się też powoli taki niebezpieczny etap, że chcę się poddać. I nie wiem co przez to rozumiem czy kasyno czy alkohol czy jedno i drugie, a może jeszcze jakąś inną konfigurację, ale coraz częściej towarzyszą mi myśli, które jeśli zrealizuję to nie będę mogła się już cofnąć. Nie sądzę, żebym się dźwignęła po kolejnym zapiciu. Nie wyobrażam sobie kolejny raz na nowo składać życia z takiego rozpierdolu jaki robię jak piję. No nie ma szans.
Zadzwoniła koleżanka i spoko serdecznie pogadałyśmy. Z jakiegoś powodu rozmowy z nią mnie nie przebodźcowują. Może dlatego, że daje mi przestrzeń i jest taka jakaś normalna? Chociaż nie wiem co to znaczy tak do końca, bo raczej nie nawiązuję normalnych relacji, ale jakbym miała strzelać to mogę jej zachowanie odebrać jako normalność.
Pod wieczór byłam już skrajnie zmęczona. Jeszcze wdałam się z przyjacielem w dość obciążającą mnie dyskusję o charakterze etycznym, bo często sobie lubimy walnąć jakiś temat światopoglądowy i wymienialiśmy się głosówkami na messengerze to w pewnym momencie odniosłam wrażenie, że nawet mi się gęby nie chce otwierać, ale też z drugiej strony temat dyskusji, która tym razem między nami wybuchła był spoko i no jakoś tak o.
Było koło 20 jak mnie oświeciło, że zjadłam jedynie 3 jajka na śniadanie i nic więcej, więc popędziłam do kuchni ogarnąć szamę aż tu nagle zadzwonił kolega z mitingu hazardzistów, więc zamiast zjeść poświęciłam mu ponad godzinę w pełnym skupieniu. Lubię go i to bardzo, ale to takie głupie jest, bo serio, nie miałam totalnie ochoty na rozmowę, ale z drugiej strony nie umiałam się z tej rozmowy wyłgać, bo coś mi w środku mówiło, że to on tej rozmowy bardziej potrzebuje niż ja. Jakkolwiek by nie było obiad zjadłam tak późno, że to się w pale nie mieści.
Cieszę się, że ten dzień się kończy. Tak po prostu. Niby nie wydarzyło się nic złego jakby tak obiektywnie zerknąć na moje życie, ale subiektywnie czuję, że coraz bardziej gasnę i niepokoi mnie to, bo do wizyty u lekarza jeszcze dwa tygodnie i nie wiem jak mam przetrwać. Po prostu nie wiem.
Do jutra.