https://pixabay.com/get/gcec755b3a06bf60d39d8411ff4e9187b5df73b44578576c9076b064df4e4431e21c4daaa7f68799a1c1267a19e6abf3791942a63a40242c3558b50e07dda3073_1920.jpg
Źródło: Pixabay
Dobry wieczór.
Trochę dzisiaj pospałam, chyba nie ma co narzekać. Jednak jak wstałam to znów borykałam się z zawrotami głowy. I to takimi fest, jak po piciu. Nawet się nie wkurzyłam, wzruszyłam ramionami i po prostu to przeczekałam. Już mi wszystko jest obojętne. Poszłam z psem na spacer, zjadłam śniadanie i w sumie zaległam przed komputerem.
Zaczynam panikować w kwestii pracy. Ogłoszeń jest mało, jak są to na stanowiska, na które nie mam kompetencji albo za takie pieniądze, że po prostu nie mogę takiej pracy podjąć, bo się nie utrzymam. Nie spodziewałam się, że znajdę w pracę w tydzień, ale szczerze? Trochę się też nie spodziewałam aż takiej kaszany na rynku pracy. Chcę wierzyć, że znajdę fajną i godną pracę, ale to wszystko co się ostatnio dzieje dookoła mnie i przede wszystkim we mnie sprawia, że zaczynam wątpić w cokolwiek. Czuję się tak jakby już nic dobrego miało mnie w życiu nie spotkać. Gorzej niż po spotkaniu z dementorem. Mam dwa stany emocjonalne: albo nie czuję nic tylko chłód i pustkę albo czuję tyle, że jestem emocjami zgnieciona, przytłoczona i wykończona. Nie wiem co dalej z moim życiem, naprawdę nie wiem. To nie jest też tak, że zdechnę z głodu, bo alternatywę jakąś tam na oku mam, ale chciałabym pracować tu, na miejscu, ale jak widzę może być ciężko. A może po prostu ja nie dostrzegam czegoś? Nie wiem..
Do południa jeszcze jako tako się trzymałam. Potem poszłam chwilę poleżeć, zasnęłam i wstałam w paskudnym nastroju. Po skomplikowanych analizach uznałam, że chcę się odizolować od moich bliskich. Chcę czy może raczej powinnam jeśli są dla mnie ważni, a są. Myślę, że nie zasługują na to, żeby cały czas słuchać mojego stękania na temat tego, że się źle czuję, a ja powoli tracę siły do udawania, że jest ok. Ciągle to robię. Śmieję się, żartuję, rozmawiam na każdy temat, troszczę się, a w środku, we mnie tak naprawdę wszystko umiera i wcale nie mam ochoty i siły tego robić. Skoro nie mogę być podporą dla moich bliskich, skoro nie mogę im dać tego, czego potrzebują to w sumie lepiej ich nie obciążać. I z tą smutną refleksją zignorowałam wiadomości i poszłam biegać.
Nie chciało mi się. W sumie to nawet nie patrzę na plan treningowy. I w sumie nawet nie wiem dlaczego. W każdym razie zakładał on jakiś tam marszobieg, który miał trwać około 38 minut. Biegłam po swojemu, ale udało mi się tak wyznaczyć trasę, że całościowy czas wyszedł spoko. Było wolniej niż wczoraj, ale wydaje mi się, że włożyłam dzisiaj większy wysiłek w ten bieg. Do domu wróciłam tak zlana potem, że koszulkę to można było niemal wykręcać. Trochę po cichu liczyłam, że uda się wybiegać negatywne emocje, ale nie zdało to egzaminu. Może inaczej. W trakcie biegu miałam trochę ciszę w głowie, ale po powrocie do domu wszystko powróciło i mnie zgniotło.




No i tyle. Moje życie ssie. I nie wiem co dalej. Po prostu tonę.
Do jutra.