Dobry wieczor.
W nocy prawie w ogóle nie spalam ponieważ ni mniej ni więcej zaczela sie rozkręcać choroba. Zawalone zatoki bol głowy ogólne osłabienie. Jestem przekonana ze zaraziła mnie pani z mojej sali ktora juz od kilku dni jest chora ale nie jestem psychiczną żeby mieć o to pretensje. Zdarza sie. Rano zwykle kolo 6 wstajemy bo do 6:30 musimy opuścić salę i nie skłamię jak powiem ze kompletnie nie mialam siły wstac z lozka. Cos okropnego.
Śniadanie tylko podziubalam bo nie mam apetytu. Po sniadaniu mieliśmy zebranie społeczności. Jedna pani chciała mnie wkopac w stanowisko przewodniczącego ale moje oświadczenie w tym temacie bylo krótkie i kategoryczne: "proszę wypowiadać sie za siebie". Po zebraniu przyszla mnie przeprosić.
Po calej tej szopce walnelam sie pod kocem I spalam praktycznie cały dzień. Naprawde kiepsko sie czuje. Nie jestem jakas umierająca ale ten katar mnie wykańcza a poza tym jestem tak strasznie osłabiona ze szok. Po 12 godzinach pracy nie jestem tak zmeczona jak dzisiaj gdzie cały dzień przeleżałam.
Obiadu nie zjadlam. Machnęłam z pięć razy łyżka nad pomidorowa a drugie danie w ogole sobie odpuściłam. Na kolacji bylo juz troche lepiej ale zjadłam ze względu na rozsądek a nie apetyt. Nienawidzę być chora.
Mam dzisiaj w sobie jakas irytacje na świat i ludzi. Tak naprawdę nie dzieje sie nic a ja urządzam jakieś dramaty w glowie. Chyba po prostu chce juz do domu a poza tym ostatnie dni czuje sie cholernie samotna. No cóż.. bywa i tak. Ide wziąć leki I spac.
Do jutra.