Dobry wieczor.
Moje przeziębienie ma sie calkiem niezle co sprawiło ze w nocy prawie w ogóle nie spalam. Jestem naprawdę mega zmeczona. Niemniej jednak pociesza mnie fakt ze mi sie nie pogarsza. Kicha i smarka juz pol oddziału. Dzisiaj kolejne osoby dołączyły do grona przeziębieniowych kuracjuszy.
Niemiły jest dzisiaj dzien. W sumie jak mam być szczera to byl to kolejny dzień który w całości spędziłam w lozku. Wstawałam jedynie na posiłki I leki z czego kolacji nie zjadlam przez kolejny incydent na stołówce. Mizernie sie czuje psychicznie. Staram sie pocieszać sama siebie ze fakt ze sie nie pogarsza wiele znaczy ale jakos słabo mi to wychodzi. Chcialabym juz czuć sie jak młoda bogini a tu taki chuj. A klod pod nogami coraz więcej. Naprawde ciezko mi idzie stac twardo na nogach. Lekarze sami mowia ze leczenie wymaga czasu ale dlaczego co chwile jest jakaś zapaść? O co chodzi mojej głowie?
Moj tata oddal mojego psa do groomera no to pisze do niego pokaż fotkę mojej słodkiej psinki. I moj tata nie umie robic zdjęć ale dzisiaj to aż przegiął.
Tęsknię za tym małym kudlaczem strasznie. W ogole przez to ze ostatnie dni moi bliscy sa potwornie zabiegani to czuje sie strasznie samotna. Nie mam pretensji ani nic poza pretensjami do przyjaciółki ale po prostu czuje sie mega osamotniona. Czasami jak mi sie rozkręci mocniejszy kryzys egzystencjalny to trzęsę sie ze strachu ze moje zycie juz nigdy nie bedzie udane i szczęśliwe. Bardzo sie tego boje. Boję sie procesu wracania do normalności. W ogole wszystkiego sie ostatnio kurwa boje.
Ide jeszcze chwile posłuchać muzyki a potem leki i sen. Kolejny dzień na psychiatrycznej bitwie. Zyje wiec wygrałam.
Do jutra.