Dobry wieczor.
Mam juz dosc tych nocy. Sa dla mnie naprawde ciężkie. Nawet jeśli jakimś sposobem udaje mi sie łapać namiastkę równowagi to noc z koszmarami bardzo ciężkiego kalibru tak mnie rozpierdala ze rano muszę znow dźwigać sie z kolan. A ja jestem coraz bardziej zmeczona juz ta ciągła zabawa w upadanie i wstawanie.
Wizyta lekarska przebiegła tak sobie. Mialam górkę jeśli chodzi o moj nastroj co lekarze odnotowali pokiwali głowami dopytywali czy tracę kontakt z rzeczywistością (na szczęście sporadycznie) i stwierdzili ze bedzie dobrze. Kiedy? Jakim kosztem? W jaki sposób? Nie wiadomo ale bedzie.
Pani psycholog zaprosiła mnie na rozmowę. Czuje sie przez to wyjątkowo ponieważ tu na oddziale nie ma czegoś takiego jak praca z psychologiem a mnie ona często na rozmowy zaprasza. Jeśli mam być szczera to byla chyba najtrudniejsza rozmowa odkąd tu jestem. A przynajmniej na teraz tak to odczuwam. Dużo trudnych tematów duzo trudnych wniosków i bardzo ale to bardzo dużo pracy przede mną jeśli chce szczęśliwie i godnie zyc. Wróciłam z tej rozmowy i mialam położyć sie spac bo ledwo żyję ale zadzwonila przyjaciółka a ja bardzo lubie z nia rozmawiac wiec stwierdziłam ze wyspie sie pozniej.
Jeszcze w trakcie rozmowy z nia trzymał mnie euforyczny nastroj ale po kilkudziesięciu minutach zaczął sie zjazd w depresje i tak mnie trzyma do tej pory. Mam żal sama do siebie ze nie powiedziałam przyjaciolce ej słuchaj dzieje sie zaczynam sie kiepsko czuć czy możemy o tym porozmawiać? Nieeee. Ja jak to ja oczywiście musiałam do końca rozmowy grać beztroskiego twardziela i nawet nie wiem po co bo ona nie wierzy w ten mój wizerunek.
Chwile porozmawiałam z pacjentami innymi do czego bardzo sie zmusiłam a potem zamknęłam sie w pokoju bo depresja rozszalala sie solidnie. Nienawidzę mojej choroby. Nienawidzę być chora. Nienawidzę mojej psychiki mojego swiata życia wszystkiego.
Do jutra.