
Źródło: Pixabay
Witam cieplutko.
Jak włączyłam ten film to zupełnie zapomniałam, że jest to film, o który toczy się gównoburza z pozwami, kontrpozwami, kontrpozwami do kontrpozwów i tak dalej i tak dalej. Włączyłam, bo mi go Max podpowiedział. W sumie w tym całym śmiesznym konflikcie mam swoją stronę, ale nie będę jej ujawniać, niech to zweryfikuje przyszłość aczkolwiek znając celebrytów to skończy się i tak wspólnymi selfiaczkami na Insta.
Film w ogromnym skrócie przedstawia nawet nie tyle problem z przemocą co moim zdaniem problem wielopokoleniowych traum, które w sobie nosimy. Bo jak pradziadek pił to dziadek musiał również, ojciec też to i ja będę pić. I tak dalej i tak dalej. Myślę, że jest to temat niezwykle potrzebny, bo osobiście uważam, że moje pokolenie jest chyba pierwszym pokoleniem, gdzie terapie są tak bardzo popularne i powoli zaczyna się wychodzenie z tych schematów. Nie wszędzie, ale powoli. Tak mniej więcej do połowy filmu miałam wobec niego bardzo duże nadzieje.
A co się stało potem? No zawiódł mnie ten film. W sensie trauma jest sprowadzona tylko do uderzenia. Nie ma tego całego napięcia, strachu, lęku, izolowania się od społeczeństwa, degradacji życia na każdym polu, być może i uzależnień, bo i tak bywa. Nie. Tam jest ułamek sekundy traumatyczny po czym wracamy do tak sielskiego życia, że aż następuje rzyganie tęczą. I tak, z wierzchu tak to wygląda, ale pod spodem w takim człowieku wszystko się kotłuje. Zabrakło mi tego. Tak samo wychodzenie z traumy. Jak można sprowadzić wychodzenie z traumy do przytulenia przez przyjaciółkę i nagle wszystko jest w porządku, jestem silną, niezależną kobietą? NO JAK? W jakim świecie tak się dzieje? Zakładając scenariusz, że facet jest przemocowy względem kobiety czy ona wobec niego, to już jeden ciul, to ludzie są latami maltretowani zanim w ogóle zbiorą się na odwagę, aby odejść od oprawcy, a potem kolejne kilka lat trzeba, aby doszli do siebie. A tu? Przyjaciółka przytuliła i szast, prast, po sprawie. Serio? Gdzie tak wyglądają trudne przejścia? Gdzie tak wygląda leczenie zniszczonego serca? Gdzie tak wygląda wychodzenie z wielopokoleniowej traumy? Ten film jest ładny. Baldoni i Lively są śliczni, kolorowi, cukierkowi. Są piękne wnętrza, piękne kwiaty, piękne widoki. Tylko czy to powinien być wyznacznik filmu o takiej tematyce? Gdzie ból, żal, płacz, gniew, strach, niepokój, niepewność jutra, COKOLWIEK? Jak można tak bardzo spłycić temat, który jest tak wdzięczny do zrobienia fajnego, głębokiego filmu?
Baldoni w sumie spoko. Nie wiem czy kiedyś widziałam coś z jego udziałem, bo nie jestem zbyt filmowa, ale jakoś fajnie się go oglądało. Lively to jest dla mnie w ogóle jakiś hit. Patrzyłam się na nią i miałam tylko jedną myśl: dlaczego cały czas niezależnie od tego co się dzieje przygryzasz wargę jakbyś miała zaraz dojść? CAŁY FILM. Mąż ją całuje - przygryza wargę. Listonosz dostarczył list - przygryza wargę. Spadł śnieg - przygryza wargę. O co chodzi z tą manierą? Co jej autor miał na myśli?
Ten film jest dla mnie dziwny. Z jednej strony porusza poważne tematy i to jest dla mnie super, bo powinniśmy mówić nie tylko o tym co zabawne, ale też o tym co jest ważne, ale robi to w jakiś taki dziwny nieudolny sposób. Nie poruszył mnie w ogóle. Była jedna scena, w której zamarłam, ale głównie było tak dlatego, że odpaliły się moje wspomnienia. Na ponad 2h filmu, który z założenia ma poruszać to trochę mało. Mam ogromny niedosyt, bo można było zrobić z tego film po prostu potrzebny społecznie i nie boję się użyć tego słowa, ale naprawdę potrzebny społecznie, a tymczasem wyszło jakieś takie nie wiem. Ni to dramat, ni to komedia romantyczna? Nie wiem czym ten film chce być. Do obejrzenia, ale raczej do zapomnienia.