Dalej łapię się na tym, że dzisiaj jest niedziela, a nie poniedziałek. To wszystko przez te przyzwyczajenia, że pociąg powrotny z Warszawy jest w niedzielę. Tym razem udało mi się przedłużyć weekend, ale wcale nie czuję się jakoś bardziej wypoczęta z tego powodu. Pewnie przez to, że do nocy oglądaliśmy "wieczory wyborcze", a i tak na koniec rzucałam memami między serwerami. Powinnam kiedyś znaleźć jakieś zlecenie na takie robotki, bo wychodzi mi to całkiem nieźle - ale obecnie tak naprawdę wystarczy postawić dobrego bota i on sam ogarnie całą robotę... A przynajmniej te boty na discordzie nie są problematyczne i na ogół świetnie działają, nie mam do nich żadnych zarzutów. Co innego kiedy myślę o botach w firmie.
Jak myślę o automatyzacji to ogarnia mnie pusty śmiech. Jeszcze nie tak dawno byłam głęboko zmartwiona (żeby nie powiedzieć, że przerażona) wizją, że boty wygryzą mnie z pracy. Uroki typowo korpo-dupo-godzin, które są totalnie powtarzalnymi zadaniami o niskiej złożoności. Moja praca ani nie zmienia świata, ani nie jest szczególnie wymagająca, nie bez powodu żartujemy że tym mogą się małpy zajmować. Jedyne co trzeba to umieć dogadać się z ludzmi z całego świata i mieć nieco grubszą skórę, niż przeciętny człowiek. W zeszłym tygodniu usłyszałam od naszych arabskich kolegów, że zawsze musimy im robić pod górkę (jak mi przykro - niech nauczą się składać wnioski poprawnie).
Od jakiegoś czasu "opiekuję" się botem (chociaż to za dużo powiedziane). Można powiedzieć, że sprawdzam czy działa i czy odklikuje tickety poprawnie. Nic szczególnego, jedyne co jest problematyczne, to że od kilku miesięcy jestem w tym sama i może-może wreszcie się to zmieni wraz z nadejściem czerwca. Natomiast przez ten czas mogłam przyjrzeć się nieco uważniej działaniu botów i naprawdę moje obawy były bezpodstawne. Oczywiście co chwila słyszę od szefostwa, że przecież płacimy tyle za boty, że to powinno śmigać i robić wszystko idealnie, a praktycznie nie ma tygodnia, żeby coś się z tym nie stało. Później siedzę z technicznymi i oni próbują naprawić, a ja sprawdzam czy załapał. Widzę, że większość błędów bierze się z beznadziejnej komunikacji na linii techniczni w siedzibie - techniczni od bota. Potem z opóźnieniem wyłapuję, że coś jest nie tak, są imby, bawię się wspaniale. Uważam, że 90% problemów i dziwnych sytuacji można było uniknąć, gdyby ktokolwiek dostawał info o tym co ulega zmianie w ramach łatek systemu. Niemniej to wiedza tajemna tylko dla mieszkańców wieży z kości słoniowej, taki robak jak ja (czy nawet mój przełożony) może pomarzyć o takich informacjach.
Na tyle wspaniale się bawiliśmy w pracy, że przez miesiąc chłopak musiał kleić moją głowę, bo byłam na granicy rozpadu. Prawie się skończyło na wizycie u psychiatry - ale odkładam to na lepszy czas. Zależy jak definiując lepszy - czy to będzie czas, że już naprawdę nie wstanę z łóżka - bardzo możliwe.
Oj trudne się wylosowało
Ogólnie dużo rzeczy się uspokoiło, w robocie przestało się dziać tyle, że nie miałam już potem siły na nic tylko na bezsensowne siedzenie przed kompem. Jakoś wróciliśmy "do normy", chociaż te ostatnie pół roku niestety zostawiły we mnie coś, co sprawia, że nie umiem patrzeć już na pracę tak samo jak wcześniej. Czy mam głębokie poczucie, że to bez sensu? Możliwe. Niemniej w jakimś sensie zapędziłam się w kozi róg i nie będzie mi łatwo z tego wyjść. Praca z gatunku mało rozwojowej, żeby nie powiedzieć, że taka w sam raz na przeczekanie. Wtedy kiedy dołączałam do zespołu, wydawało mi się to spełnieniem marzeń, leniwa praca, stała wypłata, gdzie wady? Bardzo potrzebowałam tej stabilizacji i spokoju. Tylko teraz po latach zaczyna mnie już głowa gryźć, że się zwyczajnie marnuję i powinnam zająć się czymś innym. Niestety, nie mam absolutnie żadnego pomysłu na siebie, więc jestem w rozkroku między - przeczekać, a znaleźć cokolwiek nowego. Zachciało się dopaminki, ayayayayay.
Pędzę w pendolino do domku, bo jutro trzeba będzie znowu wrócić do pracy, kasa na czynsz sama się nie zarobi. Nie wspominając o jakimś mieszkaniu (ale o tym innym razem).