Wiecie, że jestem człowiekiem, który nade wszystko ceni sobie święty spokój. Chciałabym móc leżeć i nic nie robić, a w najlepszym wypadku zwyczajnie marnować czas na granie na komputerze. Ogólnie dążenie do takiego życia idzie mi niezwykle topornie, ale gdzieś w środku dalej wierzę, że się uda (chociaż prędzej depresja mnie zje i tyle będzie z moich marzeń).
Od początku lipca siedzę na urlopie i przyznam, że ciągle coś się dzieje, a ja nie mam czas tak solidnie się wynudzić. Czyżbym sie upodobniała do moich rodziców, którzy nie umieją usiedzieć ani się obijać tylko z automatu znajdują sobie jakieś zajęcie? Możliwe, nie wykluczam takiej opcji. W ten miesiąc weszłam z dużą zmianą - poszłam do fryzjera. Trafiłam na stałą tablicę na instagramie ze swoją fryzurą, więc chyba mały sukces, a co więcej - babeczka zostanie moją fryzjerką na dłużej, jestem tego pewna. Wreszcie spotkałam kogoś, kto nie bał się zaszaleć z moimi włosami (no ja wiem, że one są dłuższe i wielu wprowadzały w zakłopotanie, ale still - dajcie mi coś szalonego!). Na szczęście, mój trud skończon, po sąsiedzku mam świetną specjalistkę, włosy trochę w klimacie szajby, ale na tyle delikatnie, że też nadają się do mojego korpo kołchozu.
Później czekał nas drugi zlot klubów DLR, który organizował nasz klub w Ustroniu. Czy odwalałam pajacerkę? Owszem i nie jest mi z tym źle. Powiedziałabym nawet, że chyba wreszcie udało mi się znaleźć ludzi, z którymi przyjemnie spędza się czas. Myślałam, że od czasu skończenia edukacji nie dorobię się dobrych ziomeczków w życiu, ale widzę, że się myliłam. Z resztą, za niedługo zrobimy sobie spacer po Czeladzi (a mieliśmy już tripa z przewodnikiem po Bytomiu), więc ciągle coś się z tą ekipą dzieje.
Robiliśmy grę miejska dla klubowiczów i wybrałam sobie najlepszy spot - huśtawkę przy rynku
Ledwo wróciliśmy ze zlotu, a ja następnego poranka pakowałam się do pendolino i wziuu do Warszawy. Wreszcie spędziliśmy z chłopakiem trochę więcej czasu, z resztą posiedzieliśmy też trochę z jego mamą. No cóż, zostaję członkiem rodziny, co mnie odrobinę kłopocze. Nie wiem czy sprostam, czy będzie w porządku. Na plus odbieram to, że mimo dość oczywistych różnic, nie jestem traktowana z góry lub gorzej. Mam tylko nadzieję, że tak pozostanie i relacja dalej będzie całkiem serdeczna. Z resztą, chłopak już coś kombinuje, a jeśli dobrze odczytuję znaki na niebie i ziemi (nie jestem w to najlepsza), to chyba zbliża się aktualizacja statusu. Wiem, że mój chłopak mnie zna, że wie co lubię i nie zrobi niczego co by mnie zasmuciło, ale nadal drzazga wbita w głowę jest zbyt głęboko, żebym mogła ją jakkolwiek opracować i rozbroić. Ten przypadek będę musiała "kroić" na żywca. Trochę się boję, bo to nie jest coś co miałam okazję jakkolwiek przećwiczyć, przemyśleć na tysiąc sposobów. Przyznaję, że tego nie lubię, ale będę musiała dać się poprowadzić w tym tańcu.
Z tego co robiliśmy przez tydzień, to trochę obijania się, trochę eksploracji Warszawy (hehe, Muzeum Wódki), a przede wszystkim zajedzenie wszystkich smutków. Najgorsze, że na koniec chłopak mi się biedny pochorował, więc zobaczę ile czasu będzie biedak zdrowieć. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy i coś porobimy, ale przede mną jest absolutnie najgorszy 'rozdział' w tym roku. W przyszły weekend ustalamy z bratem i rodzicami podział majątku, więc z jednej strony jest szansa na rozwiązanie większości moich zmartwień o własnym mieszkaniu, z drugiej... Trochę nie chcę tych pieniędzy/ziemi/czegokolwiek. Niemniej wiem, że bez tego to mogę pomarzyć o czymś swoim.
Także biorę kilka głębokich wdechów i trzeba będzie ogarnąć to zamieszanie, bo na pewno prosto i przyjemnie nie będzie.