Jakiś czas temu na czacie informowałam, że znalazłam nowe zajęcie. Przyznam, że było mi trudno ogarnąc coś, czego nie rzuciłabym w kąt po 5 minutach albo nawet po zakupie niezbędnych przedmiotów. Dokładnie tak miała się moja przygoda z szydełkowaniem. Mnóstwo materiałów różnego typu, szydełka, czego bym nie chciała w tym temacie ruszyć, to mogłam dłubać... Ale zatrzymywałam się na pierwszych pociągnięciach nici i wszystko kończyło się, zanim właściwie zaczęło.
Miałam trochę rozmów z różnymi osobami, które mniej więcej można sprowadzić do opisu - może znajdź dla siebie coś w czym nie będziesz od razu chciała monetyzacji, tylko zaznać trochę przyjemności i odprężenia, coś co polubisz bez ciśnienia. Przyznam, że było to o wiele trudniejsze, niż mogłam założyć. Moja głowa nie jest najbardziej skora do współpracy, a ostatnio miałam takie problemy, że wylądowałam u psychiatry, do której z resztą wysłała mnie terapeutka. Dostałam zwolnieniem przez łeb, miałam zająć się sobą, a nie próbować ratować pożary w pracy. Jako, że dzisiaj jest pierwszy dzień po zwolnieniu, to z jakiejś perspektywy mogę napisać - bardzo tego potrzebowałam. Serio, głowa która nie bombarduje tysiącem myśli na sekunde o treści "na chuj żyjesz" lub "niczego nie potrafisz, do niczego się nie nadajesz", jest o wiele łatwiejsza do pracy. Codzienność przestała być irytującym wyzwaniem, które nie ma celu ani sensu - ba, ja dalej nie znalazłam pomysłu na siebie. Dalej nie wiem w jaką stronę chciałabym się rozwijać, bo to że zmienię pracę, to akurat wiem. Każdy poleca mi coś innego, coś ze swojej działki do czego myśli, że mogłabym pasować. Jestem wdzięczna, że mam wokół siebie tyle osób, które chcą mi pomóc i wyciągają do mnie rękę. Niemniej to wyzwanie - zredefiniowanie siebie pozostaje na dalszą przyszłość.

Żeby pozbierać siebie, zaczęłam... Haftować. Powiem szczerze, że już nie pamiętam dlaczego akurat za to się chwyciłam, co mnie podkusiło. Niemniej zażarło i to w opór, co z resztą widać na powyższym zdjęciu. Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku czy coś, to są niewielkie prace, ale i tak czuję się z nich dumna. Ba, co ważniejsze - mnie dalej ssie na haftowanie. Wybieram wzory, które mnie interesują - jest całe mnóstwo pięknych, klasycznych obrazów, ale to nie w moim stylu. Pokemony? OESU, OGURWA, OTAAAAK. Nawet mając instrukcję, pierwsze 3 podejścia do pokeballa (a właściwie loveballa) schrzaniłam. Tym razem zamiast rzucić to wszystko w kąt i zapomnieć do świętego nigdy, odebrałam to jako osobiste wyzwanie. Zrobię tego loveballa choćby skały srały, a mi rękę połamało (nie no, tyle to nie, udało się i bez tego). Potem poleciał derp charmander i teraz pracuję nad kolejnym projektem. Niestety, z powodów technicznych nie mogę go na razie tutaj wstawić - ale niedługo na pewno się nim pochwalę.
A poza tym co u mnie? Pierwszy dzień urlopu, klasycznie siedzę w pociągu i zastanawiam się co wydarzy się w tym tygodniu. Powoli przygotowuję się mentalnie na powrót do pracy po dłuższej nieobecności. Chilluję bombę. Zostałam pajacem, a co gorsza, pewnie powinnam schować się do reszty pod kamieniem, ale zamiast tego idę w grzęzawisko z uśmiechem na ustach, bo przecież trzeba. Nikt nie zmuszał za piątaka miesięcznie. Nikt. Ja sama chciałam. Tylko czy mogłam jakkolwiek przewidzieć wszystkie konsekwencje tak lekkiego podejścia? Pewnie nie, nie spinam się też jakoś szczególnie, nie teraz. Może za kilka lat, dunno. Życie przestało być takie absolutnie tragiczne, dalej nie jest piękne, ale właściwie to tego nie wymagam. Niech przynajmniej będzie znośne, a sam fakt egzystencji polega na czymś więcej niż płaceniu podatków bez realnego prawa do kawałka własnej przestrzeni.