Tak to jest jak się pisze posta w pociągu, robi się jednocześnie kilka rzeczy i zapomina o absolutnie najważniejszym. Co gorsza, teraz też nie jestem w najlepszej formie, oczy mi się zamykają, jutro muszę iść do biura i najchętniej to bym się schowała w kocyk i nie wychodziła na zewnątrz - ale tylko w kontekście obowiązków.
Otóż, od niespełna tygodnia mam nowy poziom, więc wbiłam potężny 28 lvl i czuję na karku oddech tej mitycznej 30-stki, od której będzie mnie strzykać w kolanach i ogólnie to przygotują mi worek na śmieci, a AS Bytom będzie wstawiał mój nekrolog. Idealna wizja, nie zapraszam do dyskusji ani prób podważenia (a na argument, że gówniara jestem zareaguję parsknięciem).
Madre mojego Lubego ogarnęła dla mnie i niego babeczki z JAGODAMI, a nie frajerskimi borówkami amerykańskimi, PATRIOTYCZNIE
No, było też zdmuchiwanie świec (zapachowej, ale nadal świeczki), także bardzo klimatycznie, polecam serdecznie. Ogólnie spędziłam całkiem przyjemny czas, chociaż i tak najlepsza była zabawa z kicią. Nie ma nic lepszego, niż okazywanie uwielbienia dla kotki. Jedyne czego mi szkoda, to że nie zrobiłam małej imprezy dla znajomych, ale chyba się jakoś obędzie.
Poza tym dzisiaj miałam lądowanie w pracy. Czy miałam ochotę siedzieć? Absolutnie nie. Najchętniej to bym wzięła jeszcze 2-3 dni żeby dojść do siebie po urlopie. Na szczęście nie było dużo pracy, więc mogłam na spokojnie nadrobić nieskończoną ilość wiadomości. Oczywiście, że znowu są jakieś błędy, jak zwykle coś nie działa, a nawet jak przyznano nam nowe autoryzacje, to są one uszkodzone, więc właściwie to jakby dalej ich nie było. No uwielbiam po prostu. Napisałabym o imbie "windowej", ale mogłabym mieć problemy, więc napiszę tylko tyle, że u nas w wieżowcu, a konkretnie w windzie, swój ślad zostawili szprejmasterzy. Termin sobie wybrali potężny, ale może był to totalny przypadek. W każdym razie, wróciłam i czytam takie nowinki. Palce lizać.
Jutro rano muszę jechać do biura, a absolutnie nie mam na to ochoty. Niestety, muszę ruszać swoje leniwe dupsko 2 razy w tygodniu do biura. Po co? Nie mam pojęcia. Moja praca nie wymaga obecności stacjonarnej, a jedyne co ja z tego zyskuję, to zapalenie gardła od tej klimy rodem z Antarktydy. Mogłabym na tym mrozić jedzenie, bo na ogół kończy się na tym, że siedzę w kocyku, żeby jakkolwiek zminimalizować obrażenia. Poncho-kocyk to moje złoto, nie oddam nikomu.
Po pracy leciałam do lekarza odebrać wyniki z tej śmiesznej ankiety. Jak usłyszałam jaki mam cukier, to... Miałam zonka, bo myślałam że właściwie skupimy się właśnie na mojej otyłości i stanie cukru. Okazało się, że glukoza się znacznie poprawiła od pierwszych badań, więc mam poczucie, że moje starania znajdują odbicie w rzeczywistości. Jakoś tak przyjemniej się na serduszku zrobiło. Ogólnie badania wyszły całkiem dobrze (biorąc pod uwagę, że jestem jednak ulanym pączuchem), ale jedno lekarza zaskoczyło na tyle, że dostałam lepe na kardiologa. Jak jęknęłam w gabinecie, że znooowu do kardiologa, to lekarz się za głowę złapał. Natomiast tym razem nie idę z nieregularnym rytmem, a jakąś nieznaną mi lipoproteiną. Na szczęście na nasz kochany NFZ można liczyć i termin jest na listopad tego roku. Ciekawe czy zrealizują mi wizytę. Co gorsza, na to zrobić za dużo nie można i trzeba będzie żyć z myślą, że zawał lubi takie stworzonka jak ja. Po raz kolejny wygryw w loterii genetycznej.
Zwijam się do spania, oczywiście nie mam miejsca na nowe pranie, brakuje mi ciuchów do biura, naprawdę ubolewam, że brakuje mi tego dnia na ogarnięcie siebie - albo przynajmniej zrobienie tego nieszczęsnego prania, bo mam tylko kupki brudnych ciuchów na podłodze. Właśnie uświadomiłam sobie, że nie wiem gdzie mam kartę do biura. Jutro zapowiada się absolutnie wspaniały dzień.