Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o przygotowaniu warsztatu tkackiego do pracy.
Ileż to było roboty!
Zanim warsztat trafił do miejsca docelowego (czyli do mojej wciąż zamkniętej pracowni tkackiej), leżakował na płasko parę tygodni, aby solidnie wyschnąć po wieloletnim przechowywaniu w niesprzyjających drewnu warunkach. Po wyschnięciu i oczyszczeniu z kurzu i pajęczyn, można było zobaczyć skalę degradacji drewna: liczne wżery i próchno.
W drzewnym pyle widzimy, że szkodnicze truchło ścieliło się gęsto.
Ponieważ szkodniki wciąż żerowały, niezbędne było użycie silnych środków owadobójczych. Całość zawinęłam folią, zgodnie z instrukcją i zostawiłam na kolejne dwa tygodnie.
A świstak siedział i zawijał je w te sreberka.
W międzyczasie podjęliśmy decyzję o przeprowadzce na większy metraż, ponieważ warsztat tkacki nie zmieściłby się w kawalerce. Krosno musiało dostać swój własny, zamykany pokój, aby przy czterech kotach nie skończyć jako vintage drapak.
Był już koniec sierpnia 2024 roku, kiedy drewniana konstrukcja stanęła w swoim zielonym pokoju. Zaczęłam wtedy prawdziwy wyścig z czasem, ponieważ do 25 września był termin składania prac na konkurs tkacki w technice, której uczyłam się w lipcu. Bardzo chciałam wziąć w nim udział.
W międzyczasie "produkowałam" nowe nicielnice, a dokładniej: struny nicielnicowe. Nicielnice mojej Babci (te z szerokiego zestawu) miejscami rozpadały się ze starości. Dodatkowo, do opanowanej techniki tkackiej potrzebowałam cztery nicielnice, podczas gdy moja Babcia miała tylko dwie.
Potrzebną ilość strun obliczyłam na podstawie wymiarów płochy (tej drobniutkiej "drabinki"):
840 szczelin płochy x 2 nitki do szczeliny = 1680 strun do zawiązania.
Wykonałam swoistą matrycę do wiązania strun nicielnicowych z kawałka fazowanej kantówki (widoczna powyżej). Długość strun przyjęłam wg długości starych nicielnic. Dawne nicielnice były wiązane inaczej, na specjalnym stelażu z deseczek, bez wiązania każdej struny osobno. Jednakże, nie posiadając wiedzy jak się to robiło kiedyś, wzorowałam się na współczesnych strunach niecielnicowych (poliestrowych lub metalowych, z oczkiem w środku).
Tak wyglądają współczesne, poliestrowe nicielnice.
Matryca i sznurki towarzyszyły mi w podróżach i poczekalniach, a wiązanie supełków zdawało się nie mieć końca...
Freja pomagała, jak umiała.
Dużo czasu zajęło mi znalezienie odpowiednich wałków do krosna. Poszukiwałam wymiaru o średnicy 7 cm i długości 220 cm. Czasu było już coraz mniej, a oglądane paliki sosnowe nie spełniały moich oczekiwań, więc skończyłam z dębową, klejoną poręczą o średnicy 5 cm. Nie było czasu myśleć o wykonaniu specjalnego podfrezowania na całej długości (dosyć istotne przy nawijaniu osnowy), byle tylko nałożyć koła i iść dalej.
Mąż kupił ~~mi~~ dla mnie dłuto i zgodnie z zasadą: "Łatwiej kija pocienkować, niż go później pogrubasić", powolutku dłubałam moją pierwszą rzeźbę w życiu pt. "Klocek na wałku".
W tle widać krótki wałek ze wspominanym specjalnym podfrezowaniem, które w wałku ø5cm nie ma za bardzo racji bytu - ale już mam na to inne rozwiązanie.
Ponieważ podobnie jak przy nicielnicach, nie miałam wystarczającej ilości bloczków do poruszania nicielnicami, zakupiłam bloczki metalowe tego typu (2 duże, 4 małe):
Małe bloczki poruszają nicielnicami w obrębie par: 1. / 2. nicielnica, 3. / 4. nicielnica. Duży bloczek porusza parami: 1.2. / 3.4.
Na tym zakończę część 1. W części 2. czeka Was snucie i nawijanie osnowy, rozpisywanie wzoru tkaniny i nawlekanie.
I tak to się żyje na tym Podlasiu. Do następnego razu, Przyjaciele!